02

lipca 2012
Skomentuj (1)

Przemek Rudzki, dziennikarz Faktu i komentator Canal+, na swoim blogu napisał, że ciężko się ogląda mecz, w którym się nikomu nie kibicuje. Może dlatego w drugiej połowie spotkania Hiszpanii z Włochami przysnęło mi się na wygodnej skórzanej kanapie. Środek dnia. 35 stopni w cieniu. Psy i koty przewracają się na drugi bok. A Hiszpanie pyk, pyk, pyk, gol, ziew.

Ekipa Vicente del Bosque była na boiskach Polski i Ukrainy jak Władimir Kliczko. Zaczęła z opuszczoną gardą. Usypiała swoimi ruchami, żeby na koniec przyspieszyć i zadać zdezorientowanemu rywalowi jeden posyłający na deski cios. Niektórzy mówili, że to hiszpańskie pykanie, ta cała tiki-taka nie ma sensu i że nic nie wnosi. Otóż wnosi bardzo dużo. Przeciwnik zmuszony jest do biegania, męczy się, frustruje, zaczyna faulować. Niewiele jest rzeczy na świecie, które tak denerwują piłkarza, jak bieganie za przeciwnikami zamiast za piłką.

Przed turniejem przekonywałam, że La Roja nie wygra. Nie tym razem. W pięknym stylu sięgnęła po najwyższe laury w dwóch ostatnich wielkich imprezach i wystarczy. To po prostu wydawało mi się niemożliwe, żeby grupa praktycznie tych samych gości zrobiła to wszystko raz jeszcze. Wcześniej nikt tego nie zrobił. Jakże się pomyliłam. Oni są po prostu inni. Jeśli wygrywasz, pomimo że nie masz najlepszego dnia, to znaczy, że jesteś dobry i tyle. Bo to oczywiście nie był wielki turniej Hiszpanów. Jednak nie było tak, że wygrali go przypadkowo, a wręcz przeciwnie – w pełni zasłużenie. Wystarczy powiedzieć, że w całym turnieju zdobyli 12 bramek i stracili tylko jedną. Nawet jeśli nie jesteś fanem reprezentacji z Półwyspu Iberyjskiego, musisz czuć respekt. Nie masz innego wyjścia. Jesteśmy świadkami wielkiej historii i cieszmy się, że dzieje się to na naszych oczach.

Szkoda mi trochę Włochów. Rozegrali naprawdę dobry turniej. Strata czterech bramek w finale przez drużynę, słynącą ze świetnej defensywy, to jest jednak klęska. Ale pierwszego dnia lipca na Hiszpanów nie było mocnych. Jestem ciekawa, jak ten srebrny medal zostanie w Italii odebrany. Czy właśnie jako porażkę catenaccio, czy jako sukces zespołu, gnębionego problemami pozaboiskowymi zaraz przed mistrzostwami oraz ostatni wielki zryw weteranów Buffona czy Pirlo. Andrea Pirlo. Najlepiej jego występ na EURO 2012 podsumowali komentatorzy ESPN: ma 33 lata. Wygląda na 43. A gra jakby miał 23. Wszystko w tym temacie.

Co zapamiętam z tych mistrzostw? Trumnę Campbella, majtki Bendtnera i… Michaela Ballacka. Były kapitan reprezentacji Niemiec komentował turniej dla amerykańskiej stacji ESPN. Oglądałam go codziennie. Dosłownie. W studiu ESPN zmieniali się komentatorzy, eksperci, ale Ballack ze swoim ciężkim niemieckim akcentem był zawsze. Dużo osób na to narzekało. – Oglądasz mecze w ESPN? Słuchasz Ballacka? Strasznie mówi po angielsku. Dziwię się, że go wzięli z takim akcentem do telewizji. Nie idzie go zrozumieć – skarżył mi się zaraz na początku EURO jeden Amerykanin.

Mnie jako osobie władającej angielskim nie od urodzenia, to nie przeszkadzało, ale naprawdę "Jankesi" mieli problemy ze zrozumieniem go. I sprawdziłam to na kilku mieszkańcach USA. Co ciekawe, rozmawiałam ostatnio z mieszkającymi w Stanach Niemcami i… powiedzieli to samo. – Wstyd nam robi – powtarzali. Może więc nie narzekajmy tak na radosne słowotwórstwo naszych rodzimych komentatorów, które, jak słyszałam, na tych mistrzostwach przeszło samo siebie. Przynajmniej możemy ich zrozumieć. Jeszcze.

Dla mnie to EURO było szczególne ze względu na to, że przeżywałam je na najbardziej niepiłkarskim kontynencie świata. Pierwotnie miałam więcej pisać na temat tego, jak mistrzostwa odbierane są w USA. Poprosił mnie o to redaktor naczelny CKsport.pl, Tomek Porębski, gdy zaoferował pisanie bloga. Wyszło inaczej, bo za bardzo… czego opisywać nie było. Gdyby nie fakt, że bardziej zagłębiłam się w kwestię EURO za oceanem, prawdopodobnie nigdy niczego w tej kwestii bym tutaj nie usłyszała ani nie przeczytała. Owszem, większość meczów transmitowana była na głównym kanale ESPN, ale jakoś specjalnie nie było to reklamowane. Kilka razy EURO przegrało na rzecz golfa albo tenisa i piłka nożna skoczyła na inne, mniej znane kanały stacji. W pełni jest sezon baseballowy, dopiero co skończyły się rozgrywki NBA. Czym więc w Stanach były mistrzostwa Europy w soccerze?

Ciekawym doświadczeniem okazało się natomiast pytanie Amerykanów o EURO 2012, co szybko przekształciło się w test wiedzy o Polsce, bo o mistrzostwach mało kto wiedział. Wiedziały chyba ze dwie osoby i to tylko dlatego, że piłką nożną się po prostu interesują bardziej niż przeciętny człowiek. Pytałam znajomych, ale też przypadkowych ludzi w sklepie. Niestety, stereotypy na temat wykształcenia osób z kraju McDonalda oraz uważania swojego państwa za pępek świata kilka razy się potwierdziły. Jeden gość, koło trzydziestki, prowadzący własną firmę, opowiadał, że w Europie był tylko raz, we Francji i że ludzie byli tam bardzo niemili. Dodał, że po co w sumie podróżować, jak w USA jest wszystko.

Większość na słowo "Polska" od razu przywoływała papieża Jana Pawła II. Jeden z pytanych był jednak pewien, że poprzednie głowy kościoła katolickiego również pochodziły znad Wisły. Często w odpowiedziach pojawiał się też Lech Wałęsa, Roman Polański i II wojna światowa. Tylko raz polska wódka. Moim hitem okazała się jedna pani po czterdziestce, dyrektor firmy handlowej. – Mój mąż interesuje się piłką. Ogląda mecze. Ja też więc trochę przez to wiem. Ale mistrzostwa Europy w Polsce i na Ukrainie? To Ukraina ma w ogóle drużynę?

Link do tekstu na CKsport.pl - tutaj.

Na zdjęciu: ulica Brooklynu, Nowy Jork, marzec 2012. Kiedyś nienawidziłam efektu ziarna na zdjęciach. Szczególnie sportowych. Walczylam z tym jak mogłam. A na tej fotografii sama go dodałam. Dodaje klimatu. Czasem warto.

PS. Jutro (wtorek) wyjeżdżam na tydzień. Nie biorę komputera, nie będę mieć internetu, odpoczywam :) Do napisania!


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz

MC (2012-07-02 17:32:29),


Dla mnie i tak Włosi wygrali ten turniej. A od 60 minuty to byli nawet Mistrzami Świata.