14

czerwca 2012
Skomentuj (0)

Ciężkie działa wytoczył Kuba Błaszczykowski. Damien Perquis skutecznie dowodził siłami obronnymi. Franciszek Smuda władał przy linii bocznej butelką z wodą niczym mieczem Podbipięta w powieści Henryka Sienkiewicza. Ale to nie była żadna wojna. To był mecz piłki nożnej.

Zupełnie nie rozumiem, po co było tak podgrzewać tę atmosferę. Że bitwa warszawska, że trzecia wojna światowa, bolszewicy, sowieci, komuniści, o Smoleńsku nie wspominając… Jakie znaczenie mają wydarzenia historyczne sprzed kilkudziesięciu lat dla meczu piłki nożnej? Nie widzę ani jednego powodu, żeby spotkanie z Rosją traktować inaczej niż z Grecją czy Czechami, a kibiców Sbornej gorzej niż portugalskich, włoskich czy hiszpańskich.

Informacje o zamieszkach na ulicach Warszawy rozniosły się błyskawicznie po świecie. I nawet Amerykanie, którzy w większości o EURO nawet nie wiedzą, pytali mnie, o co się biją w tej naszej stolicy i z politowaniem kiwali głową. – A gdzie tu jest soccer? – słusznie skomentował rodak Obamy. Nie zdziwiłabym się, jakby Jankesi pomyśleli, że przy okazji ważnego rosyjskiego święta państwowego rozegrano mecz futbolowy. Swoją drogą ciekawe, jak swój dzień obchodziło Biuro Ochrony Rządu, które także celebrowało 12 czerwca.

Byłam pod wrażeniem reprezentacji Polski / Smudy / PZPN (niepotrzebne skreślić) jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Ale nam hymn odśpiewali! Szkoda, że odebrano biało-czerwonym tę możliwość przed starciem z Koreą Południową na mundialu w 2002 roku... We wtorek na Narodowym śpiewali wszyscy. Wszyscy! Nawet Obraniak. I to z jaką werwą! Marcin Wasilewski wyglądał, jakby ten mecz był ostatnią rzeczą, jaką zrobi w życiu. Nigdy nie widziałam piłkarzy tak śpiewających hymn narodowy. Ale w jego czasie pomyślałam o czymś jeszcze. Czy to śpiewanie hymnu, o które było tyle marudzenia przy okazji powoływania "farbowanych lisów", faktycznie jest takie ważne? Jeśli zawodnicy mają fałszować tylko po to, żeby udowodnić, że znają słowa, to mija się to z celem. John Heitinga w czasie hymnu przed spotkaniem Holandii z Danią nie użył ani jednego mięśnia szczęki i czy ktoś robił mu z tego powodu wyrzuty?

A sam mecz? Polska powinna była to wygrać. Remis zupełnie nic nie daje. Równie dobrze to spotkanie mogłoby się w ogóle nie odbyć. Rosja zagrała momentami wyjątkowo beznadziejnie. Jej lider Andriej Arszawin miał kłopoty z pamięcią. Czasem zapominał, że koledzy z drużyny są po to, żeby mu pomóc, a nie zaszkodzić. Dlaczego Polacy bardziej nie przycisnęli w drugiej połowie słabego i zmęczonego rywala? Odpowiedź nasuwa mi się jedna: "Franz" za wszelką cenę chciał dowieźć do końca ten remis, który przed konfrontacją wziąłby w ciemno. Zmasowany atak równałby się z odkryciem tyłów i ryzykiem rosyjskiej kontry. Nie bójmy się słów: Smuda bał się wygrać, żeby nie przegrać. Świadczy o tym wpuszczenie na boisko Matuszczyka zamiast Grosickiego (co takiego zrobił, że selekcjoner próbuje u niego wywołać hemoroidy?) i zdjęcie bardzo dobrego Dudki czy Obraniaka.

A co do naszego francuskiego reprezentanta, to nie przystoi się tak zachowywać. Jeszcze trochę do nazwiska brakuje. Pięknie za to huknął Kuba Błaszczykowski. "That’s what they call blast in Poland – Blascykoski!" – krzyczeli komentatorzy ESPN po golu gracza Borussi. Najsłabiej znów Sebastian Boenisch. Tu popolemizuję trochę z naczelnym CKsportu, Tomkiem Porębskim, który na swoim profilu na Facebooku napisał: „nawet dzisiaj krytykujecie Boenischa? Przecież facet zagrał naprawdę dobry mecz!” Jak na zawodnika, który w ostatnim sezonie rozegrał cztery spotkania (nie licząc trzech w 3. Bundeslidze i dwóch w reprezentacji), to rzeczywiście nie można mówić o dramacie. Ale 47% niecelnych podań drużynie za bardzo nie pomaga…

Link do tekstu na CKsport.pl – tutaj.

Na zdjęciu: Kuba Błąszczykowski podczas treningu reprezentacji w czasie zgrupowania w Kielcach 20 maja 2010 roku.


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz